030. Rozdział trzydziesty
I'd heal your wounds if
you bleed…
Czuję
jak kolczyk w jego języku haczy o brzeg moich zębów, a jego usta smakują solą.
Metalowe kółeczka okalające jego dolną wargę wpijają się i wadzą przewrotnie o
moje własne wargi, doprowadzając mnie tym na skraj wszelkich granic. Jest tak,
jakbyśmy znów mieli te kilkanaście lat, gdy całował mnie po raz pierwszy w
tamtym autobusie. I gdy myślę o tym teraz, wydaje mi się, że to wydarzyło się całe
lata świetlne stąd, w poprzednim życiu, komuś innemu. Mam poczucie, że to nie
fair. Że poszczęścił mi się niczym wygrana na loterii, choć nigdy nawet nie
trzymałam w ręce żadnego kuponu. Tak się po prostu zdarzyło, że żeśmy się
spotkali. I tak też się zdarzyło, że tak już zostało, chociaż w gruncie rzeczy wcale nie musiało.
Po
minucie, a może godzinie kreślę ustami szlak na mapie jego ciała, gdy stoi
przede mną niemal zupełnie nagi. Znam każdy pieprzyk, kolczyk i tatuaż... każdą
zmarszczkę i wgłębienie. Znam go, ale przede wszystkim znam jego historię. Tę światu
bliższą, tę wyszeptaną tylko mnie i tę, której nie dopowiedział. Wiem na
przykład, że za każdą wytatuowaną kreską na jego skórze, kryje się coś więcej
niż fanaberia czy masochistyczne upodobanie. Wiem, że on właśnie w ten sposób
zadaje sobie ból, zawsze gdy dzieje się coś, co go przerasta. Dla większości
jednak to tylko kolejna dziara do kolekcji, kolejne wydane pieniądze, kolejne
symbole bez znaczenia. Bo przecież nikt nie powiedział, że tatuaże muszą mieć
znaczenie... Cóż, te mają.
Dotykam
opuszkami palców wgłębienia tuż nad jego prawym biodrem, znacząc paznokciem pochyłą
linię wzdłuż płaskiego brzucha. Drży,
gdy w końcu muskam wargami rozgrzaną skórę jego podbrzusza.
–
Skończyliśmy wczoraj ostatnie poprawki – szepcze po kilku kwadransach, gdy w
tulona w jego szyję usiłuję odzyskać oddech. – Jest dokładnie tak, jak
zaplanowałem. – Musi minąć kilka nieskończenie długich sekund, nim dociera do
mnie sens tych dwóch zdań.
–
Koniec – mówię mimo woli. – A właściwie początek, prawda? – upewniam się jak
dziecko, chociaż to przecież oczywiste.
–
Mhm – słyszę w odpowiedzi. – Nie myślałem, że to się uda...
–
Musiało się udać – zapewniam go. – Jestem z ciebie dumna... nawet nie wiesz jak
bardzo. – Uśmiecham się, widząc w półmroku jego roziskrzone oczy, pełne wręcz dziecięcego
podekscytowania. Od miesięcy nie dane mi było oglądać takiej radości, która by
ich sięgnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz