środa, 6 kwietnia 2016

030. rozdział trzydziesty

030. Rozdział trzydziesty
I'd heal your wounds if you bleed

Czuję jak kolczyk w jego języku haczy o brzeg moich zębów, a jego usta smakują solą. Metalowe kółeczka okalające jego dolną wargę wpijają się i wadzą przewrotnie o moje własne wargi, doprowadzając mnie tym na skraj wszelkich granic. Jest tak, jakbyśmy znów mieli te kilkanaście lat, gdy całował mnie po raz pierwszy w tamtym autobusie. I gdy myślę o tym teraz, wydaje mi się, że to wydarzyło się całe lata świetlne stąd, w poprzednim życiu, komuś innemu. Mam poczucie, że to nie fair. Że poszczęścił mi się niczym wygrana na loterii, choć nigdy nawet nie trzymałam w ręce żadnego kuponu. Tak się po prostu zdarzyło, że żeśmy się spotkali. I tak też się zdarzyło, że tak już zostało, chociaż w gruncie rzeczy wcale nie musiało.
Po minucie, a może godzinie kreślę ustami szlak na mapie jego ciała, gdy stoi przede mną niemal zupełnie nagi. Znam każdy pieprzyk, kolczyk i tatuaż... każdą zmarszczkę i wgłębienie. Znam go, ale przede wszystkim znam jego historię. Tę światu bliższą, tę wyszeptaną tylko mnie i tę, której nie dopowiedział. Wiem na przykład, że za każdą wytatuowaną kreską na jego skórze, kryje się coś więcej niż fanaberia czy masochistyczne upodobanie. Wiem, że on właśnie w ten sposób zadaje sobie ból, zawsze gdy dzieje się coś, co go przerasta. Dla większości jednak to tylko kolejna dziara do kolekcji, kolejne wydane pieniądze, kolejne symbole bez znaczenia. Bo przecież nikt nie powiedział, że tatuaże muszą mieć znaczenie... Cóż, te mają.
Dotykam opuszkami palców wgłębienia tuż nad jego prawym biodrem, znacząc paznokciem pochyłą linię wzdłuż  płaskiego brzucha. Drży, gdy w końcu muskam wargami rozgrzaną skórę jego podbrzusza.
– Skończyliśmy wczoraj ostatnie poprawki – szepcze po kilku kwadransach, gdy w tulona w jego szyję usiłuję odzyskać oddech. – Jest dokładnie tak, jak zaplanowałem. – Musi minąć kilka nieskończenie długich sekund, nim dociera do mnie sens tych dwóch zdań.
– Koniec – mówię mimo woli. – A właściwie początek, prawda? – upewniam się jak dziecko, chociaż to przecież oczywiste.
– Mhm – słyszę w odpowiedzi. – Nie myślałem, że to się uda...
– Musiało się udać – zapewniam go. – Jestem z ciebie dumna... nawet nie wiesz jak bardzo. – Uśmiecham się, widząc w półmroku jego roziskrzone oczy, pełne wręcz dziecięcego podekscytowania. Od miesięcy nie dane mi było oglądać takiej radości, która by ich sięgnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz