012. Rozdział dwunasty
And all I need is you…
Światło ulicznej latarni przedziera się przez szpary w żaluzjach, zalewając mrok i padając kaskadą migotliwych półcieni na jego pogrążoną we śnie twarz. Dawno, stanowczo zbyt dawno, mnie tutaj nie było... Wtulam policzek w jego nagą klatkę piersiową, licząc w myślach wszystkie spokojne oddechy.
Zamykam oczy, a gdy je otwieram jest już jasno. Leżę w rozkopanej pościeli zupełnie sama. Przez moment po omacku wyszukuję dłonią jego ciała, jednak na próżno. Wyplątuję się z koca i prześcieradła, zabierając po drodze szarą bluzę, przewieszoną przez oparcie krzesła.
Odnajduję go w kuchni, opartego o okienny parapet. Niewidzącym wzrokiem patrzy w przestrzeń za szklaną szybą. Nie muszę pytać... zbyt wiele emocji maluje się w jego ciemnych oczach. Obraca się w moją stronę, gdy staje za nim i próbuję objąć go zmarzniętymi dłońmi, na wysokości talii. Przez chwilę patrzy na mnie uważnie, jakby próbował doszukać się odpowiedzi na wszystkie dręczące nas oboje pytania.
– Już niedługo... obiecuję – szepcze, a ja wiem, że właśnie odpowiedział na wszystkie kołaczące się w moich myślach znaki zapytania.