025. Rozdział dwudziesty piąty
The only heaven I'll be
sent to is when I'm alone with you…
Rozczulenie
pochodzi ze środka bezgranicznej miłości, gdy odgarnia mi włosy i ciepłymi
wargami dotyka mojego karku. Trzymam zapełnione kreską jego dłoni kartki. Nie
znam się, ale jest wspaniały w tym, co robi... we wszystkim.
–
...i co o tym myślisz? – pyta, jakby podjął przerwaną rozmowę.
–
Że jesteś artystą w każdym calu – odpowiadam, odchylając głowę.
Opiera
brodę na moim ramieniu. Przez chwilę milczy, a jego oddech łaskocze mnie w ucho.
Szarość dzisiejszego nieba odbiera kolor trawie. Zupełnie jakby zbierało się na
deszcz, choć to przecież tak niepodobne do tego miejsca.
–
Bycie artystą jest pełne wyrzeczeń, wiesz? – szepcze i myślę, że wiem, do czego
zmierza. – Nie spodoba ci się to, ale... – milknie, jakby brakowało mu
wytłumaczenia. Jest ono zresztą zupełnie zbędne, bo wiem, że to po prostu jego
lojalność wobec mnie. Rodzaj przedwczesnych przeprosin. W ten sposób uprzedza
się dziecko, które uparło się oglądać film dla dorosłych, aby zamknęło oczy.
Trwamy
w milczeniu, zgodnie litując się nad sobą.
Po
chwili wyjmuje mi z dłoni plik kartek i odrzuca je na bok, tak że w bezładzie
rozsypują się i zaściełają odtąd podłogę pod kanapą niczym dość oryginalny
dywan. Wtulam się w jego ramiona, gdy obejmuje mnie w pasie i wsuwa dłonie pod
materiał własnej koszulki, którą od jakiegoś czasu noszę z upodobaniem.
W
moment później leżymy nadzy na zimnych panelach pracowni. Jasność za oknem
niezauważalnie przechodzi w mglistą, chłodną szarość wieczora. Przyglądam się,
jak w tym dziwnym półmroku lśnią jego brązowe oczy. Przyciąga do ust opuszki
moich palców i przychodzi mi na myśl, że gdyby tylko wydymić lekko przestrzeń
za nim, można by stworzyć piękny portret. Drżą mi dłonie i uda, i nie wiem już
czy z zimna, czy z dotyku wilgotnych pocałunków. Mam ochotę mówić, szeptać
cokolwiek, by przerwać tylko tę nieznośną ciszę obrazów. Chcę zdjąć z siebie
ten okrutny ciężar niedopowiedzenia, którego nie udźwigną ani słowa, ani gesty...
Dotykiem
warg kreślę szlak wzdłuż mapy jego ciała. Zaczyna drżeć, nim jeszcze dochodzę
do załamania nad kością biodrową.