028. Rozdział dwudziesty
ósmy
I feel your love, and
I'm done and I surrender now…
Ile
razy już czas kruszył mi się w dłoniach? Jak wiele razy wyjmowałam ten nóż spod
łopatki? Fasolowe kotlety do hamburgerów skwierczą na patelni. Z salonu dobiega
mnie muzyka, która tak bardzo dziś tu nie pasuje, choć przesiąknięta jest nim niczym
ubranie dymem wypalonego papierosa. Krojąc cebulę mogę udawać, że wszystko jest
w porządku. Że zegary wcale nie tykają w miejscu. Że
nasze marzenia wcale nie legły w gruzach, a świat nie powinien zamilknąć i na
zawsze pozostać bezludnym. Powinien, kurwa. Powinien.
Mam
nóż w piersi, taki niewidzialny. Nikt go nie widzi, więc nikt nie wyjmie, ale
ja go czuję. Jak długo można żyć z nożem w sercu? Okazuje się, że dziś puszkę Pandory
można otworzyć wraz z wiadomością na messengerze. Dopisuję sens między linijkami,
z nadzieją, że starczy sił na kolejny oddech. Dziś jeszcze starczy, jutro, za
tydzień, za miesiąc, a może i za rok także – ale w końcu zabraknie. Nawet ten
atrament będzie musiał się kiedyś wyczerpać...
–
Kath, are you okay? – pyta z angielska i nawet się uśmiecham, słysząc jego
głos. Nie wiem, kiedy widzieliśmy się ostatni raz. Nie bywa tu. Nie sypia, nie
pracuje, nie spędza z nami czasu. Niekiedy tylko jest tak po prostu, jak teraz.
Bardziej dla niego, niż dla mnie. Może trochę dla dziewczynek. Może dla naszego
kota. Przypuszczam w duchu, że bardzo chciałby mieć kota. I córkę. Kota chyba
jednak bardziej, ale do tego się raczej nie przyzna. Mężczyzna może chcieć mieć
dziecko, może chcieć mieć nawet córkę, ale kota? Prawdziwy mężczyzna ma psa....
i motocykl. Czyli wszystko się zgadza. Kota – nawet jeśli chce – to nie ma,
więc całe szczęście, że my mamy. Można go tarmosić za ogon i udawać, że nie
znosi się tych paskudnych, samolubnych stworzeń.
Jak
wiele rzeczy w życiu można udawać? Jak wiele spojrzeń przekłamywać? Jak wiele
razy zapijać prawdę? Jak wiele myśli wypalać trawką? Jak długo można udawać
życie?
–
W porządku – odpowiadam łamiącym się głosem. – Jesteś głodny? Zaraz kolacja,
możesz zawołać Sarę?
–
Mhm – mamrocze i znika na schodach. Chyba mi nie uwierzył. Gdy przynosi ją do
kuchni, wisi w jego ramionach głową w
dół. Włosy ma rozpuszczone, a różowa opaska na nic się nie przydaje w takiej
pozycji. Do legginsów w panterkę założyła dwie różne skarpetki; jedna złota i
sprana, a druga biała z neonowo-zielonymi palcami i piętą.
Nie
kleją nam się niezobowiązujące rozmowy o niczym. Wszyscy wiemy, że ten
odbezpieczony granat leży na stole między nami. Wystarczy jedno słowo, by
wszystko wybuchło. Przytłacza mnie to, więc ukradkiem wymykam się z butelką
czerwonego wina do łazienki na górze. Potem próbuję się utopić w wannie, leżąc
z otwartymi oczami pod wodą, ale instynkt przetrwania co chwilę zmusza mnie,
bym się wynurzyła i zaczerpnęła powietrza. Paradoksalnie żaden z tych oddechów nie przynosi mi ulgi, a wręcz mam poczucie, że mnie od niej oddala. Gdy się w
końcu poddaję i wychodzę na jasny, kremowy dywan jest mi zimno, bo ciepło
zupełnie wyparowało i jestem już mocno wyziębiona. Czuję się jak skazaniec
przed egzekucją, któremu przelatuje przed oczami całe życie, tyle że mój seans
jest wyjątkowo długi i okrutny.
Gdy
wchodzi do łazienki, stoję niemal naga przed lustrem. Unosi brew, ale ja tylko
kręcę głową, modląc się, by nie zadał mi żadnego idiotycznego pytania.
–
Sarah kazała mi sprawdzić, czy się nie utopiłaś – szepcze.
–
Nie żebym nie próbowała – odpowiadam. Gdy staje za mną opiera dłonie na
marmurowym blacie, wpatrując się w uważnie w odbicie moich oczu.
–
Myślisz, że to by jakoś im pomogło? – pyta i słyszę udawaną drwinę w jego
głosie. Panicznie go tym wyznaniem przestraszyłam.
–
Może tak, może nie... ale to żałosne, że siedząc z wami dwoma przy stole, czuję
się jak jedyna osoba na pogrzebie, która opłakuje zmarłego.
–
Nikt nie umarł, Kath. – Mruży oczy, a ja znów mam ochotę się utopić, bo znam tę
minę. Stracił cierpliwość. – Nie zachowuj się jak dziecko. Wszyscy jesteśmy
dorośli, nie wykopiesz za nikogo szczęścia swoją łopatą, wiesz o tym – powtarza
moje własne słowa.
–
Jasne – warczę przez zęby. – Wszystkich was popierdoliło. Pieprzeni
hipokryci... – burczę, wyrywając się z jego objęć.
–
Jeśli ktoś tu jest hipokrytą, to tylko jedna osoba. – Słyszę zza pleców, gdy
usiłuję trzasnąć drzwiami. Trzyma je za klamkę z drugiej strony. – Uspokój się,
dziewczyny śpią.
–
Oczywiście. Bo ty jesteś święty. Niewiniątko... Zapomniałeś już jaki dałeś
popis przed świętami? – Krew mi szumi w uszach, bo jestem wściekła. Mam ochotę
wrzeszczeć na niego, choć jest środek nocy i jeszcze przed minutą nie miałam
siły na nic. – Spieprzyliśmy to. Wszyscy, ja też. I wiesz? Nienawidzę was za
to. Nienawidzę siebie. Rzygam tym, że albo wiecznie się wzajemnie obwiniamy,
albo dla odmiany udajemy, że nic się nie stało i jest zajebiście. I teraz Ci
coś powiem – mówię, patrząc mu w oczy – nie jest zajebiście. Jest, kurwa,
tragicznie i ja nie mam siły się w to bawić.
–
To przestań! – rzuca nieco głośniej, niż by wypadało. – Przestań, skoro jesteś
taka biedna i poraniona, bo wszyscy jesteśmy takimi idiotami. – Znowu to robi.
Mówi to tym cholernym, lodowatym tonem, którego używa zawsze, gdy chce kogoś
zranić.
–
Chrzań się – wypowiadam niemal bezgłośnie, zamykając mu drzwi do sypialni przed
nosem. Nie mają jednak zamka, więc po chwili słyszę jego szept za mną.
–
Dlaczego mi to robisz?
–
Sam sobie to robisz! – syczę, naciągając przez głowę przydługą bokserkę.
–
Kath... O co ty mnie właściwie oskarżasz? Co ja ci takiego zrobiłem? – Te pytania zbijają mnie pantałyku, gdy tylko
przez sekundę się nad nimi zastanawiam. Nie wiem, bo nie rozumiem. Tak naprawdę nie mam pojęcia, co
się stało i dlaczego moja rodzina się rozpadła, dlaczego jestem na niego tak wściekła i dlaczego chce mi się płakać, a im bliższa jestem znalezienia odpowiedzi na te pytania,
tym bardziej nie chcę ich poznać. Stoję z ręką opartą na drzwiczkach szafy i
czuję jak z podwójną mocą wraca do mnie całe zmęczenie tego dnia, tygodnia,
całego życia.
Łzy,
które dotąd jedynie piekły mnie pod powiekami, teraz spływają strumieniem po
moich policzkach, choć wcale nie dałam im na to swojego pozwolenia.
–
Nie wiem – odpowiadam w końcu martwym głosem. – Jestem zmęczona. Chodźmy spać.
Może rano okaże się, że to wszystko nam się tylko przyśniło.