21 lutego 2014
009.
Rozdział dziewiąty
...bo
miłość nie jest racjonalna, na całe, kurwa, szczęście.
Otwieram drzwi na taras,
okrywam szczelniej ramiona swetrem. Chmury na niebie są szare i ciężkie, niczym
zmęczone powieki, a mimo to... widzę przez ich poszarpane krawędzie błękit
nieba. Może to to światło, a może Wiśniewski ze swoimi książkami... a może
tylko tęsknota, ale łzy pieką mnie w kącikach oczu. I jestem rozczulona. Tak
właśnie, rozczulona. To trochę tak jakby powiedzieć, że brzegi mojego
istnienia się rozmywają, niczym rozmyte zbyt dużą ilością wody
kontury akwarelowych obrazów. Tyle, że ja rozmywam się od łez...
Wciąż czuję we włosach
jego palce, gdy przeczesywał nimi mokre ich pasma. I słyszę szept tuż nad moim
uchem „Czy dzisiaj też mam zanieść Sarę
do naszego łóżka?”. Oparta o plastikową ramę tarasowych drzwi zastanawiam
się nad tym przez moment. Nikt nie wyciera, ani nie rozplątuje już moich
włosów. To inny świat, inna bajka, zupełnie inna książka, ale... Tak - myślę w odpowiedzi - dziś też...
„Dzisiaj” to nadal moje życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz