poniedziałek, 17 marca 2014

004. rozdział czwarty

10 grudnia 2013

004. Rozdział czwarty

Ostatnią rzeczą, którą pamiętam są schody wiodące na biały korytarz. Wiem, że było tam zimno, ale wspomnienia przesuwają się rozmazanymi obrazami... Leżę na łóżku, przyciskając do ust wierzch jego dłoni. Głowa mi pęka. Powoli dociera do mnie, że znów jestem tu gdzie powinnam, choć nie w domu. Znów przy nim...
Lodowate powietrze berlińskiego poranka otrzeźwia mnie znienacka. Wyciągam z jego kurtki paczkę amerykańskich Cameli. Drżąc, naciągam na nagie plecy białą koszulę, którą jeszcze kilka godzin temu sama rzuciłam na dywan. Wciąż jeszcze pachnie jego perfumami. Bezmyślnie odtwarzam w pamięci jego zachłanne pocałunki...
Ich liebe dich, Schatz. Ich liebe dich...
Gorzki dym gryzie moje gardło. Słyszę jego ciche kroki, jednocześnie wyrzucając wciąż zapalony niedopałek przez hotelowe barierki tarasu.
– Kath? – woła zaspanym głosem.
– Tu jestem, Schatzi. – mówię zachrypniętym tonem, patrząc na stalową szarość pochmurnego nieba.
– Kath... – Powtarza, tuląc mnie do siebie. – Jak dobrze...
– Jestem – odpowiadam. – Jestem i nigdzie się nie wybieram.
– Wiem. – Słyszę, czując jak wtula rozgrzane nocą usta w zagłębienie tuż nad moim obojczykiem. Nie odpowiadam. To przecież oczywiste. Jego spierzchnięte wargi dotykają mojej skóry. Wilgotnym językiem kreśli nań niezauważalne ślady. – Nie pal...
Cholera, myślę. Cholera... nienawidzę, gdy to robi.
– Ty przecież też palisz... – szepczę, ostatkiem sił odchylając głowę. Otwierając zamknięte oczy, spoglądam w jego brązowe tęczówki. Jest tyle rzeczy, które chciałabym powiedzieć... a mimo to, wciąż brakuje mi słów.
– Wiem, ale ty nie pal... Mnie i tak już nic nie zaszkodzi.
Kamienieję w bezruchu. Od tygodni powtarzamy ten sam scenariusz. Te same dialogi, identyczne emocje.
– Powiesz mi? – Cisza. – ...kochasz mnie?
– Kath...
– Pytam, czy mnie kochasz... – Wiem, że to nie w porządku. Jeszcze jedno słowo, a głos ugrzęźnie mi w gardle. Mimowolnie zaciskam dłonie na jego ramionach. Uciekam do sypialni, zmuszając się, by znów na niego nie spojrzeć.
– Kocham. Kocham cię, Kath, słyszysz?! – Woła za mną. Próbuję udawać głuchą, choć słyszę przecież doskonale. Ani słowa więcej... ani słowa. – Katy... Kath, błagam...
– Powiedz mi... – proszę, stając w na progu łazienki.
– Kath... – Zamyka oczy. – Nie. Tak będzie lepiej...
– Nie? – Pustka we mnie jest niemal namacalna.
– Nie... Nie powinienem był ci o niczym mówić – dodaje. Opieram głowę o ciemną framugę drzwi. Znów jest mi niedobrze i słabo, na tyle, że z trudem utrzymuję równowagę.
– Jak możesz...? – mamroczę. – Jak możesz mi to, do cholery, robić? Jak?! – Przestaję już nad sobą panować. Z każdą sylabą podnoszę głos. Chciałabym krzyczeć i zamilczeć jednocześnie. Strach chwyta mnie za krtań, gdy chwiejnym krokiem podchodzę bliżej. Nie mam już nic do stracenia... – Zdajesz sobie sprawę, panie najważniejszy, że od dwóch tygodni odchodzę od zmysłów? Za miesiąc będziesz mnie odwiedzał w psychiatryku. Chcesz tego? – pytam, cedząc słowa. Wkładam w nie tyle jadu i lodu, na ile tylko mnie stać. – Nienawidzę cię, wiesz? Nienawidzę... – Przystaję i składam policzek na jego piersi. – Odkąd wróciłeś, każdej godziny, każdej minuty i każdej sekundy boję się, że to mój ostatni dzień z tobą. Ostatni dzień, z miliarda dni, które chciałabym przeżyć... Jesteś w stanie to pojąć? – Stoimy pośrodku obcego pomieszczenia. Chciałabym walić pięściami w jego tors, ale nie jestem nawet w stanie otworzyć zmęczonych oczu, nie wspominając o zabiciu go własnymi rękoma. – Ile mam czasu. Powiedz mi... jak długo?
– Kath... – Niemal niedosłyszalny szept i dotyk jego dłoni na moich plecach dekoncentrują bardziej, niż litry alkoholu wypite poprzedniego wieczoru. – Skąd...?
– Powiedziałeś. – Milknę. – Sam mi powiedziałeś... Ile mam czasu, do kurwy... Ile?!
– Kathrin. – No tak. Polskie przekleństwa...
– Nie, nie Kathrin... Nie kathuj mi tu... Chcę wiedzieć! – Trzęsę się jakbym stała na mrozie w samej bieliźnie. Łzy napływają mi pod zaciśnięte powieki. Chciałabym uciec, lecz już nie mam dokąd. – Umierasz... – stwierdzam, choć brzmi to bardziej jak pytanie.
– Każdy kiedyś umrze... – odpowiada wymijająco, odwracając wzrok. Patrzy w ścianę nieprzytomnym spojrzeniem. Lekko przygryza dolną wargę.
– Obiecałeś mi... Obiecałeś....
– Kath, do cholery! – Warczy, łapiąc mnie z całej siły za przeguby. – Życie to nie twoje durne opowiadanie! To nie scenariusz, który możesz modyfikować!
Odpycham go skostniałymi rękami. Świat wiruje, gdy opadam na zimne, łazienkowe kafelki. Zwijam się w embrion, dygocząc z lęku i zimna. Płaczę, choć nie wiem nawet, czy spoglądam w olbrzymie, naścienne lustro, czy na niewidzących źrenicach zaciskam powieki. Mimowolnie rejstruję, jak zbyt silne dłonie ściskają moje nadgarstki i szarpią ku gurze.
– Usiądź! Kath, siadaj! Patrz na mnie, dziewczyno, spójrz mi w oczy. Katy... – Unoszę umęczone spojrzenie na jego twarz. Rozbiegany obraz skupia się jedynie na srebrnawych kolczykach w dolnej wardze. Nie chcę patrzeć i nie chcę widzieć. Marzę o tym, by stopić się w jedno z białą boazerią... – Kath, kocham Cię, tak? Obiecałem Ci, że nie będziesz już nigdy więcej sama, pamiętasz? Kath... nigdy. – Nie patrzę. Silne palce obracają moją twarz tak, bym nie mogła odwrócić wzroku. Ale to nic nie daje, nadal na niego nie patrzę... Poza brązową głębią tęczówek niczego nie widzę, nic do mnie nie dociera.
Budzę się, gdy gorące krople wody spływają mi po twarzy. Strumień prysznica skierowany prosto na mnie niemal parzy. Zaczynam piszczeć i odskakuję, wpadając na jego ciało.
– Cii, to tylko woda... – słyszę. – Nie krzycz... – Opalone dłonie obejmują mnie w talii. Nadal mam na sobie białą, męską koszulę. Panika powoli, bardzo powoli odpuszcza, rozluźniając zbolałe mięśnie. – Jutro wyjeżdżam... Wróć ze mną...
– Nie mogę, wiesz o tym – mówię, ale jestem pewna, że mi nie odpowie. Jeden zero, myślę, gdy bez słowa kołysząc mnie lekko, jakby w takt niesłyszalnej muzyki, rozpina perłowe guziki na moich piersiach.
I trust, I believ... you. I promise you I will be a better man... – szepcze bezgłośnie, a ja domyślam się, że to tekst jakiejś piosenki. Obracam się, zakładając mu ręce na kark. Po raz kolejny odchylam mimowolnie głowę, gdy dotyka wargami mojej szyi...

2 komentarze:

  1. Ka.
    (10 grudnia 2013, 22:05)
    Zaczynam Ci zazdrościć czytając to wszystko... (Pewnie zapytasz, dlaczego ;D Odpowiedź jest prosta, sama mimo wszystko chciałabym przeżyć coś tak pięknego i silnego ;)) Tyle emocji w tej notce, rozdziale. Właściwie sama nie wiem, jak to nazywać... Miałam wrażenie, że czuję to wszystko, co Oni, ale zdaję sobie sprawę, że to tak naprawdę jedynie tego malutki zalążek.
    Obiecał Jej, że nie zostanie sama, ale i tak niepokoi mnie, że kiedyś odejdzie... I to wcale nie z własnej woli... Choć to nie moje życie, ani nawet życie bohaterów z fikcyjnej historii, chciałabym, aby nie odchodził w żaden sposób.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tsa.... I ze niby nie jestes? ;/

    OdpowiedzUsuń