10 grudnia 2013
004.
Rozdział czwarty
Ostatnią rzeczą, którą
pamiętam są schody wiodące na biały korytarz. Wiem, że było tam zimno, ale
wspomnienia przesuwają się rozmazanymi obrazami... Leżę na łóżku, przyciskając
do ust wierzch jego dłoni. Głowa mi pęka. Powoli dociera do mnie, że znów
jestem tu gdzie powinnam, choć nie w domu. Znów przy nim...
Lodowate powietrze
berlińskiego poranka otrzeźwia mnie znienacka. Wyciągam z jego kurtki paczkę
amerykańskich Cameli. Drżąc, naciągam na nagie plecy białą koszulę, którą
jeszcze kilka godzin temu sama rzuciłam na dywan. Wciąż jeszcze pachnie jego
perfumami. Bezmyślnie odtwarzam w pamięci jego zachłanne pocałunki...
Ich liebe dich, Schatz. Ich liebe dich...
Gorzki dym gryzie moje
gardło. Słyszę jego ciche kroki, jednocześnie wyrzucając wciąż zapalony niedopałek
przez hotelowe barierki tarasu.
– Kath? – woła zaspanym
głosem.
– Tu jestem, Schatzi. – mówię
zachrypniętym tonem, patrząc na stalową szarość pochmurnego nieba.
– Kath... – Powtarza,
tuląc mnie do siebie. – Jak dobrze...
– Jestem – odpowiadam. –
Jestem i nigdzie się nie wybieram.
– Wiem. – Słyszę, czując
jak wtula rozgrzane nocą usta w zagłębienie tuż nad moim obojczykiem. Nie
odpowiadam. To przecież oczywiste. Jego spierzchnięte wargi dotykają mojej
skóry. Wilgotnym językiem kreśli nań niezauważalne ślady. – Nie pal...
Cholera, myślę. Cholera... nienawidzę, gdy to robi.
– Ty przecież też
palisz... – szepczę, ostatkiem sił odchylając głowę. Otwierając zamknięte oczy,
spoglądam w jego brązowe tęczówki. Jest tyle rzeczy, które chciałabym
powiedzieć... a mimo to, wciąż brakuje mi słów.
– Wiem, ale ty nie
pal... Mnie i tak już nic nie zaszkodzi.
Kamienieję w bezruchu.
Od tygodni powtarzamy ten sam scenariusz. Te same dialogi, identyczne emocje.
– Powiesz mi? – Cisza. –
...kochasz mnie?
– Kath...
– Pytam, czy mnie
kochasz... – Wiem, że to nie w porządku. Jeszcze jedno słowo, a głos ugrzęźnie
mi w gardle. Mimowolnie zaciskam dłonie na jego ramionach. Uciekam do sypialni,
zmuszając się, by znów na niego nie spojrzeć.
– Kocham. Kocham cię,
Kath, słyszysz?! – Woła za mną. Próbuję udawać głuchą, choć słyszę przecież
doskonale. Ani słowa więcej... ani słowa.
– Katy... Kath, błagam...
– Powiedz mi... – proszę,
stając w na progu łazienki.
– Kath... – Zamyka oczy.
– Nie. Tak będzie lepiej...
– Nie? – Pustka we mnie
jest niemal namacalna.
– Nie... Nie powinienem
był ci o niczym mówić – dodaje. Opieram głowę o ciemną framugę drzwi. Znów jest
mi niedobrze i słabo, na tyle, że z trudem utrzymuję równowagę.
– Jak możesz...? – mamroczę.
– Jak możesz mi to, do cholery, robić? Jak?! – Przestaję już nad sobą panować.
Z każdą sylabą podnoszę głos. Chciałabym krzyczeć i zamilczeć jednocześnie.
Strach chwyta mnie za krtań, gdy chwiejnym krokiem podchodzę bliżej. Nie mam już nic do stracenia... – Zdajesz
sobie sprawę, panie najważniejszy, że od dwóch tygodni odchodzę od zmysłów? Za
miesiąc będziesz mnie odwiedzał w psychiatryku. Chcesz tego? – pytam, cedząc
słowa. Wkładam w nie tyle jadu i lodu, na ile tylko mnie stać. – Nienawidzę
cię, wiesz? Nienawidzę... – Przystaję i składam policzek na jego piersi. – Odkąd
wróciłeś, każdej godziny, każdej minuty i każdej sekundy boję się, że to mój
ostatni dzień z tobą. Ostatni dzień, z miliarda dni, które chciałabym
przeżyć... Jesteś w stanie to pojąć? – Stoimy pośrodku obcego pomieszczenia.
Chciałabym walić pięściami w jego tors, ale nie jestem nawet w stanie otworzyć
zmęczonych oczu, nie wspominając o zabiciu go własnymi rękoma. – Ile mam czasu.
Powiedz mi... jak długo?
– Kath... – Niemal
niedosłyszalny szept i dotyk jego dłoni na moich plecach dekoncentrują
bardziej, niż litry alkoholu wypite poprzedniego wieczoru. – Skąd...?
– Powiedziałeś. – Milknę.
– Sam mi powiedziałeś... Ile mam czasu, do
kurwy... Ile?!
– Kathrin. – No tak. Polskie przekleństwa...
– Nie, nie Kathrin...
Nie kathuj mi tu... Chcę wiedzieć! – Trzęsę się jakbym stała na mrozie w samej
bieliźnie. Łzy napływają mi pod zaciśnięte powieki. Chciałabym uciec, lecz już
nie mam dokąd. – Umierasz... – stwierdzam, choć brzmi to bardziej jak pytanie.
– Każdy kiedyś umrze... –
odpowiada wymijająco, odwracając wzrok. Patrzy w ścianę nieprzytomnym
spojrzeniem. Lekko przygryza dolną wargę.
– Obiecałeś mi...
Obiecałeś....
– Kath, do cholery! – Warczy,
łapiąc mnie z całej siły za przeguby. – Życie to nie twoje durne opowiadanie!
To nie scenariusz, który możesz modyfikować!
Odpycham go skostniałymi
rękami. Świat wiruje, gdy opadam na zimne, łazienkowe kafelki. Zwijam się w
embrion, dygocząc z lęku i zimna. Płaczę, choć nie wiem nawet, czy spoglądam w
olbrzymie, naścienne lustro, czy na niewidzących źrenicach zaciskam powieki.
Mimowolnie rejstruję, jak zbyt silne dłonie ściskają moje nadgarstki i szarpią
ku gurze.
– Usiądź! Kath, siadaj!
Patrz na mnie, dziewczyno, spójrz mi w oczy. Katy... – Unoszę umęczone
spojrzenie na jego twarz. Rozbiegany obraz skupia się jedynie na srebrnawych
kolczykach w dolnej wardze. Nie chcę patrzeć i nie chcę widzieć. Marzę o tym,
by stopić się w jedno z białą boazerią... – Kath, kocham Cię, tak? Obiecałem
Ci, że nie będziesz już nigdy więcej sama, pamiętasz? Kath... nigdy. – Nie
patrzę. Silne palce obracają moją twarz tak, bym nie mogła odwrócić wzroku. Ale
to nic nie daje, nadal na niego nie patrzę... Poza brązową głębią tęczówek
niczego nie widzę, nic do mnie nie dociera.
Budzę się, gdy gorące
krople wody spływają mi po twarzy. Strumień prysznica skierowany prosto na mnie
niemal parzy. Zaczynam piszczeć i odskakuję, wpadając na jego ciało.
– Cii, to tylko woda... –
słyszę. – Nie krzycz... – Opalone dłonie obejmują mnie w talii. Nadal mam na
sobie białą, męską koszulę. Panika powoli, bardzo powoli odpuszcza,
rozluźniając zbolałe mięśnie. – Jutro wyjeżdżam... Wróć ze mną...
– Nie mogę, wiesz o tym –
mówię, ale jestem pewna, że mi nie odpowie. Jeden zero, myślę, gdy bez słowa
kołysząc mnie lekko, jakby w takt niesłyszalnej muzyki, rozpina perłowe guziki
na moich piersiach.
– I trust, I believ... you. I promise you I will be a better man... – szepcze bezgłośnie, a ja domyślam się, że to
tekst jakiejś piosenki. Obracam się, zakładając mu ręce na kark. Po raz kolejny
odchylam mimowolnie głowę, gdy dotyka wargami mojej szyi...
Ka.
OdpowiedzUsuń(10 grudnia 2013, 22:05)
Zaczynam Ci zazdrościć czytając to wszystko... (Pewnie zapytasz, dlaczego ;D Odpowiedź jest prosta, sama mimo wszystko chciałabym przeżyć coś tak pięknego i silnego ;)) Tyle emocji w tej notce, rozdziale. Właściwie sama nie wiem, jak to nazywać... Miałam wrażenie, że czuję to wszystko, co Oni, ale zdaję sobie sprawę, że to tak naprawdę jedynie tego malutki zalążek.
Obiecał Jej, że nie zostanie sama, ale i tak niepokoi mnie, że kiedyś odejdzie... I to wcale nie z własnej woli... Choć to nie moje życie, ani nawet życie bohaterów z fikcyjnej historii, chciałabym, aby nie odchodził w żaden sposób.
Tsa.... I ze niby nie jestes? ;/
OdpowiedzUsuń