7 grudnia 2013
002.
Rozdział drugi
Obcasy szpilek stukają
rytmicznie o chodnikowe płytki. Jeszcze tylko klucz w zamku obrócony dwukrotnie
i zgrzytliwe pojękiwanie mosiężnej klamki. Torbę z zakupami niosę do kuchni
zostawiam na stole. Biała kotka ociera się o moje łydki, mrucząc cicho, a młody
cocker spalniel merda przyjaźnie ogonem, wybiegając na powitanie z salonu.
Domowe ciepło ogrzewa moje skostniałe dłonie i zmarznięte stopy, gdy wracam do
holu; powoli odtajam. Ściągam buty, odwieszam kurtkę na wieszak, głaszczę psa i
podnosząc kota z podłogi, boso, po cichu wchodzę na górę.
W sypialni, przypięte do
okiennej ramy, migoczą świąteczne światełka. Jego ciemna postać majaczy na tle
niebieskawej poświaty. Zwierzak w moich ramionach mruczy, zawzięcie próbując
oderwać zębami złotą kokardkę przy mojej bluzce.
– Są piękne... – mówię i
uśmiecham się podziwiając świetlistą ozdobę. Widzę, jak w niedowierzaniu unosi
z powątpiewaniem lewą brew, ale kąciki jego ust drgają lekko w mimowolnym
odruchu.
– Te same, co w zeszłym
roku... – Przypomina mi. – ...i w poprzednim.
– Wiem. – Przyglądam się
przez chwilę jasnym refleksom, jarzącym się w gładkiej tafli szyby. – Są
piękne... – powtarzam. – Tak samo, jak w zeszłym roku... i w poprzednim.
Odwraca się w moją
stronę, opierając się o parapet. Wyjmuje z moich dłoni ciepłe ciałko i unosząc
je na wysokość swojej twarzy, patrzy futrzakowi w oczy.
– Powiedzieć jej? Co,
Leo? Myślisz, że powinna wiedzieć? – Kotka mruży powieki, jakby siłowała się z
nim na spojrzenia. Przestaje mruczeć i zaczyna nerwowo machać puszystym ogonem.
– Widzisz? Leo uważa, że to zły pomysł... – Szczerzy zęby, drapiąc Leo za
uszami.
– O czym ty mówisz? – Wzdycham,
bo nie bawi mnie ta zagrywka. Doskonale znam tę strategię...
– Mówię o twoim
prezencie mikołajkowym...
– Schatz, daj spokój...
Ja nie mam pięciu lat. – Protestuję, ale on ucisza mnie jednym spojrzeniem.
– Zamknij oczy... – szepcze,
nachylając się nade mną. – Kath... – Ponagla, widząc, że nie zamierzam poddać
się tak łatwo. W końcu, niczym dziecko, poddaję się i zasłaniam oczy dłonią.
Słyszę, jak kocie łapki lądują miękko na panelach. Przez ułamek sekundy nic się
nie dzieje, a zaraz potem drżące, zimne palce muskają lekko moją szyję. Dreszcz
przeszywa mnie od karku przez całą linię kręgosłupa. Z opóźnieniem orientuję się,
że coś małego i chłodnego przylega do rozgrzanej skóry mojego dekoltu.
Przesuwam dłoń z twarzy na pierś. Pod opuszkami wyczuwam gładką krawędź metalu
i jeszcze jakiegoś innego, cennego kruszcu.
– Wisiorek... – stwierdzam
w końcu i otwieram oczy. W odbiciu szyby widzę, jak na cienkim łańcuszku
połyskuje delikatnie w przytłumionym świetle niezbyt duże, niby srebrne
serduszko. W środku błyszczy roziskrzony brylancik w tym samym kształcie. Znam
jednak zbyt dobrze mojego ukochanego, by nie wiedzieć, że to jubilerskie
cudeńko to coś o wiele cenniejszego niż zwykły kryształ osadzony w srebrze... –
Czy to...? – Głos mi drży, bo domyślam się odpowiedzi.
– Diament w platynie – odpowiada
spokojnie, jakbym pytała o prognozę pogody. – Na odwrocie wygrawerowany jest
napis. – Słyszę i automatycznie odwracam zawieszkę, ostrożnie naciągając
łańcuszek tak, by móc na nią spojrzeć. Literki są małe, czcionka delikatna,
pochyła, lekko podłużna, choć w tym świetle niemalże zupełnie jej nie widać.
Mimo to odczytuję po cichu słowo po słowie.
„Lass mich nie vergessen, wie sehr ich dich liebe...”
Methrylis
OdpowiedzUsuń(8 grudnia 2013, 21:48)
Matko święta, jakie to piękne... :O Ten cytat na końcu - ileż ja bym dała, by otrzymać coś takiego od kogoś tak bardzo bliskiemu memu sercu...