026. Rozdział dwudziesty szósty
Karmelova skóra twoja... porysował czas ramiona.
Zaciskam palce na chłodnej skórce kasztana. Dokładam
znalezisko do kilku, które wysypała mu na wyciągnięte dłonie. Zbyt późno w tym
roku zebraliśmy się na te poszukiwania. Teraz jest ich dokładnie tyle, ile
liter w jego imieniu. Gdy wypowiadam tę myśl na głos, oboje się uśmiechają i
choć zanosi się na deszcz, mam wrażenie, że właśnie wyszło słońce...
Gdy w kawiarni idą zamówić gorącą czekoladę, łapię go za
rękę i odruchowo przyciskam wierzch jego prawej dłoni do swoich umalowanych
czerwienią ust. Uwielbiam listopad... w ogóle jesień. Karmin pasuje do grubych
swetrów, złotych liści, grafitowych chmur i białej powierzchni kubka z gorącym kakao.
Rozmazany kontur moich warg odznacza się na jego skórze
jeszcze długo po powrocie do domu. Krzykliwa czułość odciśnięta na betonowym
murze milczących niewypowiedzeń...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz