011. Rozdział jedenasty
Ogłupiam się muzyką. Topię samotność w dźwiękach, zabijam
wspomnieniami. Czasami można, kiedy indziej potrzeba. Nie ma słów, którymi
mogłabym i jednocześnie chciała to wszystko opisać.
Drżenie skostniałych z zimna kończyn wydaje mi się teraz po
prostu właściwe. Zsiniałe chłodem stopy i rozgrzane dłonie. Można i tak, myślę, dopijając resztkę
niegazowanej wody mineralnej. Deszcz bębni o szyby sypialnianych okien, choć
może tylko mi się wydaje...
Jak bardzo człowiek potrafi przywiązać do kogoś, kogo tak
właściwie nie ma? Czy nadal ma się wybór, gdy się kogoś kocha? Wolna wola
wydaje mi się teraz zwyczajnie żałosną mrzonką pradawnych bajarzy. Miłości się
przecież nie wybiera... nie kalkuluje, nie przelicza. A choć tyle razy chylę
się w myślach ku tym słowom, tak wciąż nierealna się czuję. Oderwana, niczym
wieczna dusza od martwego ciała...
Rozrywam wspomnienia na drobne kawałki, nie wiedząc, czy
którekolwiek z nich wciąż jeszcze należą do mnie. Obrazy, migawki, odgłosy,
szepty pośród zamglonej ciszy. I próbuję oddychać, choć szaleństwo dławi mnie w
gardle, a obłęd odbija się w szklistych oczach... Dobranoc, kochany.
Wszystkiego najlepszego ;** <3
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Twój Kochany właśnie daje Ci jakiś niesamowity prezent ;*
Podoba mi się bardzo sposób Twojego pisania. Te wszystkie emocje jakie opisujesz w kilku zdaniach. Nie wiem tylko czy traktować to jako pamiętnik czy opowiadanie?:)
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz :)) Wrzosowiska to pamiętnik...
Usuń